Nasza podróż po Ameryce Południowej dobiegała końca. Wodospady Iguazu, które zwiedzaliśmy przez dwa dni, to był ostatni punkt naszego programu. Tak nam się przynajmniej wydawało, bo los miał względem nas zupełnie inne plany. Tego dnia, z samego rana mieliśmy jechać na dworzec autobusowy w brazylijskim Foz do Iguaçu (który przez kilka ostatnich dni był naszym domem) aby kupić bilety na wieczorny rejs do Sao Paulo (skąd mieliśmy powrotny lot do Europy), a potem, po wymeldowaniu z hotelu, pokręcić się jeszcze po mieście, kupić jakieś pamiątki...
Przystanek mieliśmy jakieś 50 metrów od hotelu. Po wyjściu z budynku zauważyliśmy nadjeżdżający autobus z napisem "Terminal". Wsiadaliśmy w pośpiechu. Płacąc u kierowcy za bilety mocno się zdziwiliśmy, gdy ten zawołał od nas po 12 reali od osoby. Jeszcze wczoraj płaciliśmy przecież za przejazd autobusem miejskim 1 reala. Ale wywieszona na szybie kartka z cenami biletów nie pozostawiała wątpliwości: prowadzący nie próbuje nas naciągnąć. Widocznie wsiedliśmy w autobus międzymiastowy, który jest droższy - wytłumaczyliśmy sobie. Jazda ciągnęła się w nieskończoność. W mojej głowie zakołatała pewna myśl. Sprawdziłem w telefonie lokalizację. Przeczucie mnie nie myliło. Okazało się, że autobus - owszem - jedzie na terminal, tyle że w... Ciudad del Este w pobliskim Paragwaju .
Po dojechaniu do brazylijskiej kontroli granicznej, poprosiliśmy kierowcę, żeby nas wysadził. Mogliśmy oczywiście zawrócić i udać się na dworzec w Foz, ale skoro przygoda wzywa... Postanowiliśmy po raz drugi odwiedzić ojczyznę yerba mate (napój ten robi się przecież z ostrokrzewu paragwajskiego). Dzień wcześniej staliśmy w miejscu, gdzie schodzą się granice trzech państw, po stronie argentyńskiej. Teraz chcieliśmy doświadczyć tego po stronie paragwajskiej.
Znając już dość dobrze zasady panujące w tutejszej komunikacji publicznej, nie byliśmy zbytnio zdziwieni, gdy kierowca autobusu, którym przyjechaliśmy na granicę, mimo zapewnień, że będzie czekał, odjechał bez nas. Nie ma tego złego...
Dzięki temu, po otrzymaniu brazylijskich pieczątek wyjazdowych (opuszczając Brazylię pamiętajmy żeby bezwzględnie otrzymać stempel wyjazdowy; pozwoli to uniknąć dużych problemów przy ponownym wjeździe do ojczyzny futbolu i kawy), mieliśmy możliwość przespacerować się otwartym w 1965 roku, słynnym mostem Przyjaźni (Puente Internacional de la Amistad) o długości 552 metrów.
Puente Internacional de la Amistad z widokiem na Paragwaj
na moście Przyjaźni
widok z mostu na rzekę Parana, która w tym miejscu stanowi granicę między Paragwajem (po lewej) a Brazylią; po środku, należąca do tego drugiego kraju, wyspa Acaray
Potem, po przejściu kontroli paszportowej po stronie paragwajskiej, udaliśmy się nieco dalej od granicy w poszukiwaniu taksówki, która w rozsądnej cenie zawiezie nas do Hito Tres Fronteras i wodospadów Saltos del Monday. Przy samym przejściu granicznym również stoją taryfy, ale to typowa mafia taksówkarska i ceny są tam kilkukrotnie wyższe niż normalnie.
Ciudad del Este
Dlaczego nie skorzystaliśmy jak zwykle z komunikacji miejskiej? Była niedziela, autobusy jeździły znacznie rzadziej niż w dzień powszedni. Oba punkty są znacznie oddalone od centrum i od siebie również, a my mieliśmy jeszcze tego samego dnia zaplanowany przejazd do Sao Paulo.
W końcu udało się znaleźć sympatycznego, starszego taryfiarza, który zgodził się nas zawieźć w oba miejsca i przywieźć z powrotem pod granicę za przystępną w naszym mniemaniu kwotę 80.000 guarani (czyli po 16 złotych na głowę przy 3 osobach).
nasz driver
Jak już wspomniałem, od granicy do Hito Tres Fronteras jest spory kawałek drogi. Jechaliśmy ponad 20 minut. Inna sprawa, że nasza taksówka nie przeszłaby przeglądu technicznego w nawet najbardziej zaprzyjaźnionej stacji kontroli pojazdów w Polsce . Przez cały czas poruszaliśmy się z zawrotną prędkością między 25 a 35 km/h, ale dzięki temu mogliśmy dobrze przyjrzeć się tej przygranicznej miejscowości.
co prawda napisano, że "Entrada Libre y Gratuita", ale tak nie do końca "Gratuita"; nasz driver coś tam wręczył "strażnikowi"
Hito Tres Fronteras to punkt, w którym stykają się terytoria trzech państw: Paragwaju, Brazylii i Argentyny. Granicę stanowią rzeki: Parana oraz wpadająca do niej Iguazu. Hito po stronie paragwajskiej to miejsce absolutnie magiczne. Cicho, pusto, bez tej atmosfery jarmarku, której doświadczyliśmy wcześniej po stronie argentyńskiej.
Tres Fronteras (widok z Paragwaju); po lewej Brazylia, po prawej Argentyna; oba kraje oddziela Rio Iguazu
widok na Puente de la Integración Paraguay y Brasil (obecnie w budowie)
Po nasyceniu zmysłów tym miejscem, z żalem udaliśmy się w dalszą drogę. Po dojeździe do Saltos del Monday, które są takim paragwajskim odpowiednikiem wodospadów Iguazu po stronie brazylijskiej i argentyńskiej, szeroko otworzyliśmy oczy ze zdumienia.
Powodem nie był jednak zapierający dech w piersiach widok katarakty na rzece Monday, a... ceny biletów wstępu (szczególnie dla obcokrajowców). Dwanaście dolarów od osoby plus jeszcze jakieś dodatkowe koszty, w sumie za 3 osoby dziewczyna przy wejściu zażyczyła sobie około 55 dolarów, to cena, która nas skutecznie zniechęciła do wejścia na teren parku. W końcu za słynne na cały świat wodospady Iguazu zapłaciliśmy mniej!
Aktualne informacje i ceny biletów wstępu można znaleźć na stronie www.acqua.com.py
Zapakowaliśmy się więc z powrotem do naszej taksówki i wróciliśmy do centrum. Uprzejmy kierowca zawiózł nas do samej granicy. Po przejściu paragwajskiej kontroli paszportowej, ponownie pokonaliśmy na własnych nogach most na Rio Parana. Potem czekała nas jeszcze kontrola brazylijska, po której autobusem (przystanek jakieś 100 metrów dalej) udaliśmy się na dworzec autobusów międzymiastowych w Foz, skąd wieczorem wyruszyliśmy do Sao Paulo.
mapa
Komentarze obsługiwane przez CComment