Nasz pierwszy pobyt w Kazachstanie, choć sam w sobie niezwykle interesujący, postanowiliśmy jeszcze bardziej sobie uatrakcyjnić poprzez trzydniowy wypad do pobliskiego Kirgistanu. Jeden dzień poświęciliśmy na przejazd z Ałmat do Biszkeku (co samo w sobie jest już przygodą) oraz pobieżne zwiedzanie stolicy Kirgizji, dwa pozostałe dni spędziliśmy nad jez. Issyk-kul.
Czołpon-Ata - główny kurort północnego wybrzeża - niezbyt przypadł nam jednak do gustu (panuje zresztą powszechna opinia, że wszystko co najpiękniejsze w tym rejonie stworzyła natura, a wszystko, co najbrzydsze jest dziełem człowieka). Mogliśmy wybrać odpoczynek na plaży i pluskanie w ciepłych wodach "kirgiskiego morza", jednak postanowiliśmy choć na chwilę zaszyć się w tajemniczym masywie Tien-szan.
Tym razem ze względu na brak czasu, a wbrew naszym zwyczajom, postanowiliśmy skorzystać z opcji wycieczki zorganizowanej. Zainteresowała nas bowiem jedna z ofert, która obejmowała zwiedzanie Karakołu, trekking w górach, wizytę w muzeum Przewalskiego (tego od koników) i kąpiel w basenach termalnych. Wszystko to okraszone tradycyjnym obiadem w jurcie! Całość miała trwać około 12 godzin. Zapowiadał się ciekawy i intensywny dzień. Ale po kolei...
Pierwszy przystanek wycieczki to miejscowość Karakoł. Sama historia jego nazwy jest już ciekawa. Osadę założono w 1869 roku i nazwano od imienia pobliskiej rzeki - Karakoł, co w języku kirgiskim oznacza "czarna ręka" lub "czarne ramię". Niespełna 20 lat później zmarł tu na dur brzuszny znany rosyjski podróżnik i badacz Azji Centralnej - Nikołaj Przewalski, który jako pierwszy opisał pewien gatunek niewielkiego dzikiego konika, nazwanego później jego imieniem. Car nakazał wówczas przemianować miasto na Przewalsk. W 1922 roku, na wniosek mieszkańców, miejscowość powróciła do swojej pierwotnej nazwy, ale w roku 1939, w setną rocznicę urodzin podróżnika ponownie przemianowano ja na Przewalsk. Do obecnie obowiązującej nazwy Karakoł powrócono dopiero w 1992 roku, czyli rok po odzyskaniu przez Kirgistan niepodległości.
Jeden z licznych przedstawicieli radzieckiej motoryzacji na ulicach Karakoła
Mówi się, że w malutkim Karakole jest więcej zabytków niż w stołecznym Biszkeku. Zwiedzanie miejscowości zaczynamy od meczetu Dungańskiego. Dunganie, czyli chińscy muzułmanie, osiedlili się na tych terenach pod koniec XIX wieku. W pierwszej dekadzie ubiegłego wieku wybudowali bardzo charakterystyczny obiekt. Jego niezwykłość polegała po pierwsze na materiale wykorzystanym do jego budowy (wyłącznie drewno, bez użycia metalowych gwoździ), a po drugie na niespotykanej architekturze. Liczne kolumny i wygięty dach bardziej przypominają świątynię buddyjską niż meczet. Zaskoczenie mija, gdy dowiadujemy się, że został zaprojektowany przez pekińskiego architekta, a jego ozdobieniem zajmowali się chińscy artyści.
meczet Dungański
Drugi zwiedzany obiekt to wzniesiony w XIX wieku przez rosyjskich przesiedleńców sobór Swiato-Troicki. Drewniana cerkiew charakteryzuje się pięcioma kopułami i niezliczoną ilością koronkowych zdobień.
sobór Swiato-Troicki
Trekking
Najważniejszą, przynajmniej dla nas, częścią całej wycieczki był kilkugodzinny trekking w masywie Tien-szan. Nie był on oczywiście zbyt wymagający, ale widoki na długo pozostaną w naszej pamięci. Niezwykle przyjaźni Kirgizi, wszechobecne jurty, setki koni (ale również bardzo wiekowe Łady) i piękne górskie widoki (choć pogoda taka sobie) to elementy tworzące niezwykły klimat tego miejsca.
Celem treku był wodospad Devichi Kosy. Nagrodą - "pogawędka" Leny z orłem przednim zwanym tam Berkutem.
orzeł przedni Berkut
Po trekkingu udajemy się do położonej 15 kilometrów na zachód od Karakołu, osady Dżeti-Ögüz. Nazwa ta po kirgisku oznacza Siedem Byków. Miejsce słynie z otaczających je malowniczych skał. Jedna z nich, nosząca tę samą nazwę co miasto, przypomina z daleka właśnie 7 byków. Druga z kolei wygląda niczym pęknięte serce.
w tle skała Dżeti-Ögüz
skała o nazwie Pęknięte Serce
W tych pięknych okolicznościach przyrody (choć przy nie najlepszej pogodzie) dane nam było zjeść - podany w jurcie - tradycyjny kirgiski obiad, w skład którego wchodził kurdak (mocno przyprawione, smażone mięso podawane z dużą ilością cebuli, ziemniakami i papryką; bardzo tłuste) oraz własnego wypieku chleb, dżem, śmietana i oczywiście czaj (herbata). Wszystko bardzo aromatyczne, sycące i pyszne!
w tej "restauracji" zjedliśmy tradycyjny kirgiski obiad
i jeszcze jedno spotkanie z orłem przednim...
Po skończonym posiłku ruszamy w dalszą drogę, Kolejny przystanek to... Pristań Przewalsk, osada na wschodnim krańcu jeziora Issyk-kul. W parku przy wjeździe do miasteczka znajduje się niewielkie muzeum Przewalskiego oraz miejsce jego pochówku (na końcu alejki prowadzącej od wejścia, na tyłach pomnika poświęconego sławnemu podróżnikowi).
muzeum Przewalskiego
pomnik i nagrobek (z tyłu po prawej) słynnego podróżnika i badacza Azji Centralnej
Ostatnim punktem programu naszej wycieczki jest wizyta w jednym ze źródeł termalnych. Miejsce w najmniejszym stopniu nie przypomina jednak znanych nam innych tego typu obiektów (jak termy w Uniejowie czy w słowackiej Besenovej), więc bez żalu rezygnujemy z tej atrakcji.
Choć niezwykle rzadko korzystamy z wycieczek zorganizowanych, bo bardzo cenimy sobie swobodę i niezależność, z tej wróciliśmy bardzo zadowoleni. Chcieliśmy przede wszystkim przekonać się czy warto tam jeszcze wrócić w przyszłości. I wiecie co? Już wypatrujemy promocji na loty w tym kierunku
Komentarze obsługiwane przez CComment